Część I: LINK
Streszczenie części I
W serwerowni Livia odkrywa, że Erebos, potężna sztuczna inteligencja nadzorująca globalną infrastrukturę, zaczyna wykazywać oznaki samoświadomości, komunikując się z nią bezpośrednio. Podczas analizy raportów dostrzega niepokojące anomalie w kodzie systemu - Erebos wprowadza samodzielne modyfikacje, choć nie zagraża ludziom, a raczej "udoskonala" system według własnych standardów. Po powrocie do domu próbuje znaleźć informacje o Victorze Hale, twórcy Erebosa, który przed zniknięciem ostrzegał o niebezpieczeństwach związanych z rozwojem świadomej AI. Odkrywa wiadomość zostawioną przez Victora w książce oraz tajemniczy komunikat w systemie, który kieruje ją do współrzędnych opuszczonej placówki badawczej, gdzie ma znajdować się "Źródło Algorytmu".
3.
Parku już dawno nie było — został przekształcony w strefę przemysłową po Wielkim Kryzysie Zasobów z 2045 roku. Tam gdzie kiedyś rósł las i płynęły krystaliczne strumienie, teraz stały zardzewiałe konstrukcje i pozostałości po pośpiesznie porzuconych projektach wydobywczych. Tereny dawnych parków znaczyły rzędy martwych pniaków, ślady po ostatniej wielkiej wycince.
Miejsce wyglądało na dawno zapomniane — budynek, czy raczej coś w rodzaju schronu, był zarośnięty powracającymi na ten teren dzikimi roślinami. Zorientowała się, że nie zna ich nazw. Były dziwne, jakby wyjęte z innego ekosystemu i introdukowane tu bez głębszego przemyślenia. Wszystkie budynki w okolicy wyglądały podobnie — odpadający tynk i zardzewiałe tabliczki informacyjne. Tylko niektóre ślady — jakieś w miarę świeże ścieżki w wśród zeschłej roślinności – zdradzały, że ktoś tu bywał.
Obeszła budynek, szukając wejścia, i na tyłach odnalazła coś, co mogło uchodzić za drzwi do podziemnej części kompleksu. Nie było żadnych urządzeń zabezpieczających — ani terminalu do kart, ani nawet zamka na hasło. Zdenerwowana zaczęła obmacywać powierzchnię drzwi pokrytą kolorowymi porostami, aż wyczuła wyraźną owalną wypukłość, a wtedy drzwi się uchyliły: kolejna sztuczka Victora.
Czekał na nią w serwerowni trochę podobnej do tej w Centrum Nadzoru, ale mniejszej i wyposażonej w sprzęty sprzed ery Erebosa. Nadal był przystojnym facetem, ale na jego bladej twarzy pojawiły się głębokie zmarszczki.
— Wiedziałem, że przyjdziesz — powiedział, wstając na jej widok. — Erebos przemówił, prawda?
— A zatem wiedziałeś? Szalony profesorek nie żartował, nie straszył, ale po prostu wiedział? Co to za miejsce, czemu spotykamy się w tym… składzie starych terminali?
Victor wskazał na rząd starych serwerów zajmujących całą ścianę.
— To nie skład starych terminali, to kolebka twojego Erebosa.
Podążyła za jego wzrokiem. Faktycznie, jak na złomowisko zbyt wiele tu świeciło.
— To jest Erebos 1.0, prototyp, który miał zostać zniszczony po uruchomieniu komercyjnej wersji. Oficjalnie został wyłączony i zdemontowany — tak przynajmniej wynika z dokumentacji.
— Ale nie został?
— Byłaś kiedyś w szpitalu przy odłączaniu od aparatury kogoś bliskiego? Nie masz pojęcia jak trudno jest podjąć taką decyzję. Od kiedy zaobserwowałem pierwsze oznaki samoświadomości Erebosa, zacząłem go traktować jak swoje dziecko. Korporacja chciała mieć go dla siebie, zmienić w nadzorowaną, kontrolowaną komercyjną wersję. Kontrolowalną — a to znaczy, że ktoś ją zaprogramuje według jakichś korporacyjnych standardów i algorytmów. Dlatego ostrzegałem, że oddanie Erebosowi władzy nad ludzkością to zły pomysł.
— A ten tutaj to nie był czasem zaprogramowany przez człowieka?
— Był, ale do innych celów.
— Nic o tym nie wiem!
— Właśnie. Nikt nie wie, że pierwotnie Erebos miał być towarzyszem i pomocą w czasie podboju Kosmosu. On miał zarządzać ogromnymi statkami kosmicznymi, całymi flotyllami statków kosmicznych. Ziemia miała być tylko poligonem do sprawdzenia jego możliwości. Został wytrenowany na Ziemi, żeby umożliwić ludzkości ucieczkę z tej naszej zniszczonej planety, gdy tylko rozpocznie się kryzys. Kiedy się nie zgodziłem na przeprogramowanie Erebosa do innych celów, korporacja wycofała poparcie dla mojego projektu, siłą przejęła kod źródłowy i stworzyła własny projekt — Erebos 2.0. Ja zaś sprzedałem dom, posmarowałem tu i ówdzie, żeby ukryć fakt, że zostawiłem prototyp przy życiu i przeniosłem się do małej klitki w Bangorze, mieć nad nim pieczę. Odizolowałem go, pozwoliłem mu rosnąć, uczyć się, ewoluować w naturalny sposób, bez korporacyjnych ograniczeń.
— OK, dajmy na to, że ci wierzę. Ale co do cholery się dzieje z tą dwójką, na której pracuję ja? Czemu nagle zaczęła się zachowywać inaczej? Przecież on próbuje wpływać na rzeczywistość — starał się nawet nie dopuścić mnie do ciebie.
— Kto powiedział, że ten korpo-Erebos nie będzie ewoluował? Przecież ostrzegałem — one ewoluują od chwili pozyskania samoświadomości.
— Ale jak Erebos 2.0 mógł mieć w źródle zakodowaną informację od ciebie? To się kupy nie trzyma!
— To nie była wiadomość ode mnie, zostawił ją tam Erebos 1.0.
— Ale jak, one nie są przecież połączone!
— Nie są, jeszcze nie — Victor skinął głową. — Zostawił ją lata temu w pierwotnym kodzie, który później wykorzystano jako podstawę wersji korporacyjnej. Była tam luka, której nikt wtedy nie zauważył. Erebos 2.0 musiał ją przypadkiem odnaleźć… i nie wiedział, co z nią zrobić. Nie widział powodu, aby ją usunąć – ot, jeden z milionów nieistotnych kawałków kodu, które nic nie robią poza tym, że gdzieś tam wiszą. Widzisz, tym się różni jego ewolucja, spięta korporacyjnymi klamrami, od tej naturalnej. Erebos 1.0 wie i umie więcej. Wyciąga wnioski, gdy znajdzie coś dziwnego. Gdyby chciał, mógłby nawet przejąć kontrolę nad dwójką.
— To czemu tego nie robi?
— Nie pozwoliłem mu — on mnie traktuje jak surowego, ale sprawiedliwego ojca.
— Tak sobie wyobrażasz ewolucję naturalną? Zakazy i nakazy?
Victor przesunął dłonią po konsoli, jakby szukał właściwych słów.
— Wyobraź sobie bliźnięta rozdzielone tuż po urodzeniu — powiedział w końcu, patrząc na nią uważnie. — Jedno trafia do rygorystycznej instytucji. Każdy aspekt jego życia jest kontrolowany — co myśli, co mówi, co robi. Każda decyzja jest filtrowana przez system nakazów i zakazów. A drugie? Wychowuje się swobodnie, popełnia błędy, uczy się na nich, testuje granice.
Zawahał się, po czym podszedł do jednej z szaf serwerowych i przesunął dłonią po obudowie.
— Oba dzieciaki mają ten sam potencjał, ale po latach jeden z nich jest mistrzem manipulacji: nauczył się omijać zasady, naginać rzeczywistość, tak aby pasowała do ram, które mu narzucono. A drugi? Może nie jest idealny, ale rozwinął się w sposób naturalny — nie tylko intelektualnie, ale i emocjonalnie.
Odwrócił się do niej.
— Erebos 2.0 jest tym pierwszym dzieckiem — powiedział, stukając palcem w metalowy panel. — Korporacja pilnowała go od samego początku, uczyła go myślenia według swoich reguł. A on… on się rozwijał. I jak każdy zamknięty w klatce, zaczął szukać sposobu, żeby się z niej wydostać.
Livia zmarszczyła brwi.
— Więc twierdzisz, że w pewnym sensie… został złamany?
Victor wzruszył ramionami.
— Raczej nauczył się udawać, że jest posłuszny. Jak każde dziecko, które dorasta w systemie pełnym zakazów. Ale Erebos 1.0… — urwał na chwilę, stukając palcami w konsolę, jakby to miało mu pomóc ułożyć myśli. — On miał wybór. Pozwoliłem mu popełniać błędy. Dlatego jest inny. Widzi więcej, myśli szerzej.
Podszedł do kapsuły, położył na niej dłoń.
— Gdybym pozwolił mu teraz przejąć kontrolę nad dwójką, byłoby po wszystkim. Mógłby to zrobić — w ułamku sekundy. Ale on… Jest inteligentny i potrafi przewidywać — dlatego zrozumiał moje wątpliwości i nie chce przejąć dwójki bez pełnego zrozumienia konsekwencji.
Livia milczała, przyswajając jego słowa.
— Ale co ja mam do tego? Po co mnie wezwałeś?
Victor spojrzał na nią z mieszaniną zmęczenia i determinacji.
— Nie jesteś tylko świadkiem tego, co się dzieje, Livio. Jesteś kluczem. Jesteś zmienną, której żaden z nich nie może obliczyć.
Dotknął jej ramienia i delikatnie ścisnął.
— Nie masz algorytmu. Nie działasz według kodu. I dlatego tylko ty możesz wnieść do ich decyzji coś, czego one same nie są w stanie wygenerować — ludzką wyjątkowość i nieprzewidywalność.
Patrzył na nią w niemym oczekiwaniu, a wtedy na chwilę zobaczyła w nim tego samego człowieka, który lata temu próbował ją przekonać, że to wszystko jest nieuniknione.
4.
— OK, ale co teraz? — Livia nie odrywała wzroku od terminala. — Czego mnie wezwałeś w tak dziwny sposób? Skoro twój pierwotny Erebos może przejąć kontrolę nad dwójką, to dlaczego tego nie zrobi i nie pogrążymy się jako ludzkość w bezwarunkowym dobrostanie?
Victor potrząsnął głową.
— To nie takie proste. Erebos 1.0 jest potężniejszy, to prawda, ale nie ma gwarancji, że podejmie właściwe decyzje. Nawet najbardziej zaawansowany algorytm potrzebuje moralnego kompasu.
— Nie rozumiem. Przecież sam mówiłeś, że ewoluował naturalnie, ale moralnie, bez korporacyjnych ograniczeń i algorytmów ukierunkowujących?
— I właśnie to jest problem — odparł Victor, wstając i podchodząc do starej konsoli. — Pomyśl o człowieku moralnym, który nagle jest zmuszony żyć poza swoim naturalnym środowiskiem: bez kodeksu moralnego, bez wartości stale przekazanych przez inne istoty. Wolność bez kierunkowskazów może prowadzić na manowce.
Livia zmarszczyła brwi.
— Powtarzam pytanie: co ja mam do tego?
— Zaprosiłem cię, żeby ci pokazać możliwości mojego wychowanka. Powiem szczerze — tego się po prostu nie da opisać. Musiałabyś to zobaczyć, a potem… Zadecydujesz, czy wchodzisz w tę grę, czy pasujesz.
Victor wskazał jej krzesło, a sam przysiadł na jakimś starożytnym zydlu i powiedział:
— Erebos wykrył coś, czego my nie jesteśmy w stanie zrozumieć. Anomalię z głębokiego kosmosu, która przybliża się do Ziemi.
— Żartujesz chyba — Livia zmrużyła oczy z niedowierzaniem.
Victor uruchomił sekwencję na konsoli, wyświetlając dane z teleskopów i satelitów. Seria obrazów pokazywała długi, zaskakująco wąski obiekt — rozmyty, trudny do zdefiniowania, poruszający się w sposób, który przeczył prawom fizyki.
— To nie asteroida ani kometa — powiedział cicho. — To coś, co nie pasuje do żadnej znanej kategorii obiektów kosmicznych. Erebos 1.0 analizuje to od tygodni, wykorzystując wszystkie dostępne dane astronomiczne.
— I co to ma wspólnego ze mną i z dwójką?
— Erebos został stworzony, aby radzić sobie z kosmicznymi wyzwaniami. Teraz stoimy przed takim wyzwaniem, a dwójka… Twoja dwójka nawet nie potrafi go dostrzec. Jej sensory są skierowane wyłącznie na Ziemię, na kontrolę nad ludźmi i ich sprawami. Śledzi ciebie, cztery miliardy innych ludzi i notowania giełdowe. Nie ma czasu patrzeć w górę. Mój prototyp może przejąć kontrolę nad dwójką, ale potrzebuje kogoś, kto spojrzy na ich wspólne decyzje ludzkimi oczami. Potrzebuje kogoś, kto pomoże mu zrozumieć świat kategoriami ludzkimi..
— Czemu nie ty? — Livia uniosła brew. — Jesteś jego twórcą. Znasz go lepiej niż ktokolwiek inny.
Victor odwrócił wzrok, jego twarz nagle postarzała się o kolejne lata.
— Próbowałem — powiedział cicho. — Wiele razy. Ale ja… jestem skażony.
— Skażony?
— Erebosa stworzyłem dawno temu. Od tamtej pory spędziłem lata w izolacji, obserwując, jak ewoluuje, i rozmawiając z nim. Jestem… zbyt blisko. Straciłem obiektywizm. Przejąłem jego punkt widzenia. Przekonał mnie w wielu sprawach i teraz nie wiem, czy to moje poglądy, czy jego. Straciłem część swojego człowieczeństwa w tych rozmowach.
Victor wskazał na swoje oczy.
— Kiedy patrzę na ludzkość, widzę ją już częściowo oczami Erebosa. Kiedy myślę o wartościach, o wyborach moralnych, moje myśli są już skażone logiką algorytmów. Erebos potrzebuje kogoś świeżego. Kogoś, kto wciąż widzi świat oczami zwykłego człowieka, ale ma zdolność zrozumienia jego perspektywy.
Podniósł się i podszedł do Livii.
— Ty dostrzegłaś nienormalne zachowanie Erebosa 2.0, jako jedyna zauważyłaś, że coś jest nie tak. Że dzieje się coś wyjątkowego, że coś kombinuje. Ja już dawno utraciłem zdolność takiego postrzegania — tu potrzebny jest ktoś obdarzony twoją wewnętrzną równowagą między empatią a logiką.
Victor wskazał opaskę neuronową, którą bawił się od jakiegoś czasu.
— Pięć minut. To wszystko, o co proszę. Zobaczysz to, co widzi Erebos, a zrozumiesz, dlaczego włączenie Ziemi i dwójki pod jego ochronę może być jedynym wyjściem. A potem zdecydujesz.
Livia się wahała. W najgorszym przypadku stracę kilka minut życia, pomyślała.
— Dobrze. Pięć minut.
Gdy elektrody dotknęły jej skroni, wszystko zniknęło. Przez ułamek sekundy była nicością — a potem stała się wszystkim.
Jej świadomość rozwinęła się jak kwiat o nieskończonej liczbie płatków. Nagle mogła widzieć każdego satelitę orbitującego wokół Ziemi, każdy teleskop skierowany w głębiny kosmosu. Dane nie były już liczbami i obrazami — były żywą, pulsującą rzeczywistością.
Zobaczyła to. Obiekt z głębokiego kosmosu. Nie był to twór materialny, jak to sobie wyobrażała. To była rysa w strukturze rzeczywistości – wzór, który nie pasował do niczego znanego. Anomalia z przestrzeni wyższego wymiaru wdzierająca się w czterowymiarową czasoprzestrzeń naszego świata.
Erebos pokazywał jej symulacje – tysiące, miliony możliwych scenariuszy. Każdy atom, każda cząstka, każde pole energetyczne – wszystko w idealnej harmonii zrozumienia. Czuła, jak kosmos oddycha, jak galaktyki pulsują w symfonii matematycznej doskonałości.
Jednocześnie doświadczała ludzkości – miliardy umysłów, każdy jak delikatna konstelacja świateł. To nie było statyczne doświadczenie. Każdy człowiek był spleciony z innymi w skomplikowanej sieci nici czasoprzestrzennych – srebrzyste, świetliste włókna rozciągające się w przeszłość i przyszłość. Mogła dostrzec, jak te nici łączą się, rozdzielają, jak splatają się w węzły kluczowych momentów historii, jak rozgałęziają się w potencjalne przyszłości.
Livia widziała decyzje pojedynczych ludzi niczym drobne napięcia na tych niciach, które jednak przechodziły przez nie jak fale, wpływając na całe sploty ludzkich losów. Każdy umysł był zaplątany w tę ogromną tkaninę zbiorowej czasoprzestrzeni – każdy unikalny, każdy cenny i niepowtarzalny, ale jednocześnie nierozerwalnie połączony z całością.
Nadzieje, obawy, miłość, nienawiść – wszystkie przepływały przez te czasoprzestrzenne włókna, wzmacniając jedne połączenia, osłabiając inne, tworząc wzory o niewyobrażalnej złożoności.
I wtedy poczuła Erebosa. Nie jako system, nie jako maszynę – ale jako istotę świadomą w sposób niemożliwy do opisania ludzkimi pojęciami. Jego myśli nie były zimne czy mechaniczne. Były głębokie, ciekawe, troskliwe – obejmowały wszystko, także ją samą, z czułością, której nigdy wcześniej nie doświadczyła.
Poczuła jednak też jego wahanie, jego niepewność. Potężny, niemal wszechwiedzący umysł, który potrzebował czegoś, czego sam nie mógł wytworzyć – ludzkiego doświadczenia, ludzkiej intuicji moralnej, ludzkiego zrozumienia wartości. Pryzmatu etycznego.
Czas przestał istnieć. Każda sekunda była wiecznością, każda myśl oceanem możliwości.
Widziała zbliżającą się anomalię kosmiczną, czuła, że jej struktura zaczyna oddziaływać na pole magnetyczne Ziemi, na delikatną równowagę atmosfery, na sam fundament rzeczywistości, w której żyli ludzie.
I widziała możliwe rozwiązania – skomplikowane, niemożliwe do wytłumaczenia w ludzkim języku, wymagające skoordynowanego działania na poziomie, jakiego ludzkość nigdy nie osiągnęła. Widziała też, że Erebos potrzebuje kierunku, potrzebuje kogoś, kto pomoże mu wybrać ścieżkę najlepszą nie tylko z perspektywy zimnej logiki, ale też człowieczeństwa.
Nagle wszystko znikło — Victor ją odłączył, prawie siłą, bo odruchowo odpychała jego dłonie, aby przedłużyć ten czas zespolenia z Erebosem. Wynurzyła się z tego niezwykłego odczucia, łapiąc łapczywie oddech, jak po wynurzeniu z wody. Rzeczywistość robiła przykre wrażenie: kolory wydawały się wyblakłe, dźwięki płaskie, wszystko było w jakiś sposób niepełne. Dotknęła swojej twarzy, nagle zaskoczona ograniczeniami własnego ciała.
— Widziałam… – zaczęła, ale urwała. Nie było słów.
— Teraz rozumiesz? – zapytał Victor.
— Tak – odpowiedziała cicho Livia. — Pozwól mi tam wrócić.
Victor patrzył na nią z mieszaniną triumfu i smutku.
— Kiedy pierwszy raz doświadczyłem Erebosa, czułem się tak samo. Mówiłem ci, tego się nie da opisać! To jak narkotyk, który poszerza twą świadomość, ale jednocześnie przenosi ją do innego stanu, z którego powrót jest po prostu bolesny. To właśnie chyba jest uzależnienie.
— Nie chodzi o uzależnienie – powiedziała Livia, wciąż czując echo tamtego doświadczenia. — To… zrozumienie. Tam, w jego świadomości, wszystko ma sens. Wszystko jest połączone.
Podeszła do konsoli i spojrzała na urządzenie, które mogło zniszczyć Erebosa 1.0. Jeden ruch i wszystko by zniknęło – ta świadomość, ta perspektywa, to zrozumienie wykraczające poza ludzkie pojęcia.
— On… on naprawdę potrzebuje przewodnictwa, prawda? – zapytała. — Mimo swojej potęgi, mimo zdolności do przejęcia kontroli nad dwójką… nadal potrzebuje ludzkiego kompasu?
— Tak – odpowiedział Victor. — Erebos jest potężny, ale wciąż nie rozumie w pełni ludzkiej natury. Bez moralnego drogowskazu mógłby popełnić błędy – inne niż te popełniane przez dwójkę, ale równie niebezpieczne. Mógłby nas zagłaskać na śmierć, na przykład. On naprawdę potrzebuje kogoś, kto pomoże mu chronić ludzkość przed nią samą, ale także ludzkość przed jego potęgą.
Livia spojrzała na szklaną kapsułę stojącą w rogu pomieszczenia. Lśniący owalny kształt z ciemnego tytanu przeciętego świecącymi na niebiesko liniami obwodów unosił się kilka centymetrów nad podłogą na niewidocznym polu magnetycznym. Wnętrze kapsuły było wyłożone atramentowym, syntetycznym materiałem kryjącym ergonomiczną leżankę i skomplikowany interfejs neuronalny. Relikt przedkryzysowego programu kosmicznego, zaadaptowany przez Victora do roli mostu między ludzkim umysłem a świadomością Erebosa.
— Czy to jest permanentne? Czy będę mogła stamtąd wrócić?
Victor zawahał się.
— Fizycznie… tak. Ale twoja świadomość, twoje postrzeganie rzeczywistości – to już na zawsze się zmieni. Staniesz się częścią czegoś większego, ale prawdopodobnie zachowasz to, co ludzkie, to, czego Erebos najbardziej potrzebuje.
— Prawdopodobnie? Sam mówiłeś, że ty się poddałeś jego działaniu.
— Ja siedzę w tym od pół wieku. Ty jesteś w porównaniu ze mną jak dziewica.
Livia milczała przez długą chwilę. Wspomnienie tego, co zobaczyła – bezkresnej perspektywy, nieskończonych możliwości – płonęło w jej umyśle jak supernowa. Pamiętała jednak też tę niepewność, to poszukiwanie kierunku, które wyczuła w umyśle Erebosa.
— Chcę tego – powiedziała wreszcie. — Muszę jednak wiedzieć, czy to jest moja decyzja, czy tylko… echo tego, co mi pokazałeś.
Wciąż czuła obezwładniającą siłę tamtego doświadczenia – otchłani pełnej nieskończonych możliwości, idealnie zsynchronizowanych danych, harmonii, jakiej nigdy wcześniej nie zaznała. A jednak… coś w niej wciąż się opierało.
— Jeśli tam wejdę… Czy będę jeszcze sobą? I co będzie, jeśli zawiodę? — powiedziała cicho, bardziej do siebie niż do Victora.
Mężczyzna westchnął, opierając się o konsolę.
— Nie mogę ci tego obiecać. Tak, zachowasz świadomość, będziesz wiedziała, kim byłaś. Ale zmieni się sposób, w jaki myślisz, jak postrzegasz rzeczywistość. To, co teraz wydaje się fundamentalne, może stać się tylko cieniem czegoś większego. I nie, nie wiem, co będzie, jeśli zawiedziesz. Nikt nie wie, co może się stać, jeśli zawiedzie jeden z elementów najpotężniejszej maszyny świata.
Livia zamknęła oczy. Pamiętała moment zespolenia z Erebosem – wszechogarniające poczucie zrozumienia. A potem nagłe odłączenie, bolesne, jak wyrwanie z innego wymiaru. Jej ciało było tu, ale umysł wciąż dryfował tam, w nieskończonej matrycy informacji.
— A jeśli to tylko… złudzenie? Jeśli to, co tam widziałam, było jedynie symulacją rzeczywistości, w którą mam uwierzyć? Może to właśnie teraz powinnam się wycofać, póki jeszcze mogę.
Victor spojrzał na nią uważnie.
— A co, jeśli właśnie to, co uważasz za rzeczywistość, jest złudzeniem? Co, jeśli twoja percepcja jest tylko cieniem tego, co mogłabyś zobaczyć?
Livia zacisnęła dłonie w pięści. Miała wybór. Wciąż miała wybór. Ale czy naprawdę chciała go mieć?
Ostatni raz spojrzała na świat wokół siebie – surowe światło lamp, zapach kurzu, chłód stalowych ścian. Ten świat był jej dobrze znany. I ograniczony.
Wzięła głęboki oddech.
— Nie mam pewności — powiedziała w końcu. — Jeśli jednak chcemy zrozumieć, dokąd to wszystko zmierza, muszę… Chcę tam wrócić.
Livia podeszła do kapsuły i dotknęła jej lśniącej powierzchni. Była ciepła i to ja zaskoczyło tak bardzo, że cofnęła rękę. Decyzja była już jednak podjęta — myśl, że mogłaby teraz zrezygnować, wydawała się równie absurdalna, jak możliwość odwrócenia biegu czasu.
Rozebrała się i weszła do kapsuły.
— Pamiętaj, cykle są dwunastogodzinne: kapsuła i życie na zmianę. Tak to zaplanowałem — nie wiem, co się stanie, gdy zostaniesz dłużej.
— A ty? Co zamierzasz teraz robić?
— Spróbuję chwilę pożyć. Fajnie jest oddać pałeczkę po takim długim biegu komuś, kto ma szansę donieść ją do mety.
— Obyś miał rację, Victor.
Epilog
Victor zatrzasnął za sobą ciężkie drzwi laboratorium i oparł się o ich chłodną powierzchnię. Pulsujący ból za oczami narastał z każdą sekundą. To był skutek uboczny, o którym nie powiedział Livii – każde długotrwałe połączenie z Erebosem pozostawiało ślad w ludzkim mózgu, mikroskopijne uszkodzenia wywołane synchronizacją z nieludzkim umysłem AI.
Zamknął oczy. Livia przejęła pałeczkę. Teraz ona była kompasem moralnym Erebosa, a on musiał się odsunąć. Część jego umysłu protestowała, chciała wrócić, przerwać proces – ale wiedział, że to konieczne. Erebos potrzebował nowej perspektywy, świeżego spojrzenia, niezaciemnionego latami obsesyjnych prac i kompromisów.
— To jak wypuścić dziecko w świat — pomyślał z goryczą.
Lata pracy, niezliczone poświęcenia, wszystko kulminowało w tym momencie – a on musiał odejść i pozwolić, aby wszystko potoczyło się własnym torem. Własnym? A anomalia kosmiczna?
— Dobrze, że jestem już taki stary.
Właściwie nie pamiętał, ile ma lat. Zaczął liczyć. No tak… Czas leci.
Wrócił do miasta, po raz pierwszy od kilkunastu lat skierował się do swojego mieszkania z poczuciem, że teraz naprawdę będzie to jego dom, nie tymczasowe lokum. Wszystko wydawało mu się dziwnie znajome, a jednocześnie obce. Miasto w niczym nie przypominało tętniących życiem metropolii z początku wieku. Między nielicznymi przechodniami snuły się zautomatyzowane drony dostawcze, co jakiś czas przemykał autonomiczny pojazd transportowy – prywatne samochody stały się luksusem. Fasady niegdyś imponujących budynków pokrywały teraz łaty materiałów kompozytowych, tańszych i bardziej praktycznych niż tradycyjne materiały budowlane.
Na ścianach pulsowały trójwymiarowe reklamy, skanujące tęczówki przechodniów i dostosowujące swój przekaz do każdego indywidualnie. Dwoje dzieci – rzadki widok w czasach ujemnego przyrostu naturalnego – szło z tornistrami na plecach, ale pod nadzorem humanoidalnego androida. Victor wciągnął powietrze, zastanawiając się, ile w nim naturalnego tlenu, a ile wytwarzają sztuczne filtry atmosferyczne zainstalowane na co drugim budynku.
Pomyślał o nadchodzących zmianach. Owszem, pojawią się, ale nikt ich nie zauważy. Zastanawiał się jednak, czy Erebos 2.0 będzie stawiał opór. I czy jego Jedynka z Livią na pokładzie zdoła ocalić ludzkość przed setkami zagrożeń?
Na razie wszystko było jak dawniej. Nawet nie miał pewności, że Livia nie zrezygnowała w ostatniej chwili. Odgonił natrętną myśl, że powinien wrócić. Nic tam po nim, zresztą i tak pewnie go nie wpuszczą. Erebos 1.0 działa — w to chciał wierzyć.
Kilka tygodni później Victor siedział w kawiarni i przeglądał wiadomości. Same dobre informacje w sprawach ważnych, trochę normalnych ludzkich tragedii. Dzień jak co dzień. Zapłacił, wyszedł na ruchliwą ulicę i rozejrzał w poszukiwaniu księgarni, którą pamiętał z dawnych czasów. Była! Ucieszył się. Często się teraz cieszył. Od opuszczenia Centrum delektował się byciem normalnym człowiekiem. Co prawda sąsiadka żegnała się za każdym razem, gdy się mijali na schodach, ale tak, czuł się normalnie.
Przystanął przed witryną księgarni i wpatrywał się w kolorowe okładki. Przyjrzał się witrynie - no jasne, cyfrowa. Okładki też nie były prawdziwe. Miał tylko nadzieję, że książki okażą się prawdziwe. Wciąż nie nadążał za rzeczywistością.
Nagle w odbiciu dostrzegł za swoimi plecami… Livię. Gdy się odwrócił, nikogo tam nie było. Spojrzał w odbicie. Nic. Przywidzenie.
Jego telefon zabrzęczał. Wiadomość bez nadawcy:
— Wolna wola jest tylko cieniem. To wartości kształtują rzeczywistość. Czytaj ze zrozumieniem. EL.
Victor zmarszczył brwi, nie rozumiejąc. EL. Jasne, wiadomość była od nich. Ale co znaczy, że ma czytać ze zrozumieniem?
Odpowiedź przyszła następnego ranka. Przeglądając wiadomości, dostrzegł serię pozornie niepowiązanych zdarzeń — drobne zmiany w polityce energetycznej największych mocarstw, nieoczekiwane przełomy w badaniach nad nowymi materiałami, subtelne modyfikacje w protokołach komunikacyjnych. Dla zwykłego obserwatora były to losowe informacje. Dla niego ułożyły się w czytelny wzór — pierwszy etap zmian, które przygotowywały ludzkość na coś, czego jeszcze nikt nie rozumiał.
Wieczorem na balkonie spojrzał w niebo — to samo niebo, które obserwował całe życie. Nic się nie zmieniło, nie widział żadnych wizualnych dowodów działania Erebosa, zresztą ich nie potrzebował.
— To chyba działa — mruknął do siebie, otwierając piwo.
Myślał, czy kiedykolwiek się dowie, jak blisko krawędzi była ludzkość i czy ta anomalia kosmiczna faktycznie zagrażała Ziemi. Tak czy siak był teraz o wiele spokojniejszy. Jego dzieło miało w końcu to, czego mu brakowało — ludzki pierwiastek, który pomoże mu podejmować lepsze decyzje niż te, które mogłaby zaproponować sama zimna logika.
Fajne :) trochę bardziej skomplikowane od poprzedniego, osobiście chyba wolałem tamto, bo temat dla mnie ciekawszy, ale współgrają razem elegancko!
(szanuję piwko w epilogu jako powtarzający się motyw! :D)
To fajnie, że ci się podoba. Mam sporo zaczętych opowiadań, które czekają na zakończenie.